śmierć
niby nie widoczna
jak cień w dniu słonecznym
przypięta do człowieka
nierozerwalnym łańcuchem
idę polną drogą
przez złotawe pola zbóż
palce stóp zmęczone
chłoną ciepło ziemi
kaleczą kamieniami
zostawiam za sobą pejzaż życia
ludzi miasta domy
walkę śmiech i łzy
oczy pełne miłości
teraz już puste
słońce wysoko
więc cień śmierci jakby niewidoczny
tylko żar promieni
owija się wokół ciała
w którym gęstnieje krew
nie mam już celu
tylko hen daleko
cienka smuga lasu
zaznacza kres istnienia